Kilka słów o „problemie”

Moja pamięć to bardzo dziwny twór. Zapytaj mnie, gdzie położyłam portfel, po co właściwie przyjechałam do sklepu do którego właśnie wchodzę albo o której godzinie danego dnia mam odebrać dziecko z przedszkola to niechybnie polegnę. Życie ratują mi tu różne ściągi i listy, o ile oczywiście nie zapomnę, gdzie je położyłam.

Zadaj mi jednak pytanie o nazwisko chłopca, który chodził ze mną do zerówki po czym wyprowadził się i nigdy go więcej nie widziałam albo o to, kto oszukiwał w trakcie sąsiedzkiej gry w Eurobiznes w wakacje 2002 roku a odpowiem bez zastanowienia. Pamiętam kto co powiedział w przedszkolu, kto z kim tańczył na dyskotece w piętej klasie, króluję w opowiadaniu znajomym „a pamiętacie jak kiedyś…” i otrzymywaniu w odpowiedzi grupowego „nieeeeee”. Taki dziwny mózg. Przy jednej z takich wspominek czyjejś wpadki z zamierzchłej przeszłości koleżanka powiedziała mi, że należy się mnie bać, bo mam na nich wszystkich „teczki jak te u Kiszczaka!”. Bardzo mi się to porównanie spodobało. Serio, należy przy mnie uważać. Pamiętam masę błahych sytuacji z mojego życia, a więc i z życia osób, które mi towarzyszyły. Pamiętam też dokładnie wszelkie opowiadane mi przez ludzi anegdotki, przez co nie raz wychodzę na psychopatę i stalkera. No bo wyobraź sobie, że rozmawiasz z kimś kogo znasz od niedawna i w stopniu umiarkowanym, a on wspomina w rozmowie o Twoim misiu z dzieciństwa, o którym zupełnie nie pamiętasz, ze wspominałaś mimochodem podczas rozmowy rok temu. No psycholka jakaś! Za to często zapominam, o czym komu mówiłam i sama z moimi anegdotkami potrafię powtórzyć się wielokrotnie. Ultradobra, dziurawa jak sito pamięć. Nie wiem, jak to możliwe, ale tak właśnie działam.

W kontakcie z taką osobą jak ja trzeba zachować ostrożność, bo jej mózg zupełnie bez udziału jej świadmości zbiera bezsensowne dane. Nigdy nie wiesz, które Twoje zdanie zostanie zapamiętane na zawsze i aż po grób taka Agata będzie w stanie odtworzyć w głowie sytuację, w której je wypowiedziałeś. Czasami są to rzeczy niezbyt istotne (np. „ja nie smaruję chleba masłem grubo, ale też nie tak całkiem cienko” – Ola podczas grupowego spacerku w gimnazjum), czasami takie, które nie tylko zostają mi w pamięci, ale też w jakiś sposób oddziałują na życie. Dwoma, dość niedawno zasłyszanymi zdaniami z tego drugiego rodzaju właśnie chcę się tu z wami podzielić. Oba koncentrowały się wokół jednego słowa: problem

I „Autyzm nie jest problemem”

Ponad rok temu byłam na wieczorze panieńskim. Spotkałam tam masę osób, które w dawnym życiu widywałam często, a od lat raczej okazjonalnie. Żadna drama się za tym nie kryje, po prostu takie są uroki dorastania, przeprowadzek i zmian życiowych. Bardzo potrzebuję takiego oderwania się od rzeczywistości raz na jakiś czas. Porobić coś innego, niż na co dzień, pomyśleć o innych rzeczach, niż te, które stale zaprzątają mi głowę. Dobrze robi na kondycję psychiczną, o ile oczywiście nie trwa za długo i jest krótkim resetem a nie pełnoprawną ucieczką. Tamtego dnia akurat średnio mi to wyszło, bo siłą rzeczy jak spotykasz ludzi, którym na Tobie jakkolwiek zależy a z którymi rozmawiasz zbyt rzadko, to rozmowy toczą się przede wszystkim wokół tego życia codziennego i streszczania ostatnich lat. Dlatego też zrobiłam w głowie postanowienie, żeby dbać o bardziej bieżący przepływ informacji (kto miewa podobnie – polecam rozmowy grupowe na różnych komunikatorach. U mnie świetnie się sprawdzają). Wśród tych rozmówek o moich dzieciach koleżanka rzuciła i wyjaśniła to cytowane powyżej zdanie i bardzo mi wjechało na psychikę. Pozytywnie.

Bo wiecie… „problem” z samej definicji tego słowa jest czymś, na co istnieje rozwiązanie, które należy znaleźć. Nie wiadomo, czy to się uda, ale można czy wręcz należy poszukiwać. Jeśli coś nie ma rozwiązania, choćby hipotetycznego, nie da się tego w żaden sposób zmienić, to nie jest to problem. Jest to element rzeczywistości, jakaś stała którą po prostu musimy przyjąć do wiadomości i sobie z nią radzić.

Bariera komunikacyjna – to jest problem. Lęki, kłopoty z tradycyjnymi metodami uczenia się, problemy z rozumieniem cudzych emocji, z nazywaniem własnych, z załapaniem niepisanych zasad w relacjach międzyludzkich, nadwrażliwości sensoryczne, „dziwne zachowania”, agresja, autoagresja, brak kontaktu wzrokowego (jak zawsze piszę ogólnie, nie o moich dzieciach konkretnie) – to są problemy. Widzimy je, wykrywamy, działamy żeby je okiełznać, opanować lub znaleźć dobre alternatywy dla tradycyjnych rozwiązań. Autyzm wiele z tych problemów generuje. Ale on sam w sobie problemem nie jest. On po prostu… no wiecie. Jest obecny.

Pamiętam taką moją internetową sprzeczkę z kimś, na temat tego czy język i słowa tylko odzwierciedlają rzeczywistość, czy może również ją w jakiś sposób tworzą. Bardziej skłaniałam się ku pierwszej opcji, jednak byłam w błędzie. Spektrum i wszystko co z nim związane nie zmieniło się w swojej istocie ani odrobinę od tamtego czasu. A mimo to, od kiedy mocno sobie uświadomiłam, że słowo „problem” nie jest tym, które je określa, smakuje mi jakoś inaczej. Łatwiej.

A co do „problemów” zgodnych ze swoją definicją to…

II „Nie szukaj problemów, szukaj rozwiązań”

Generalnie kto obserwuje choć minimalnie moją tablicę na FB albo miał okazję posmakować mojego typu poczucia humoru wie, że nie znoszę tych całych coachowych terefere, których od lat w internecie pełno. Każdy z nas może być milionerem! Możesz być kim zechcesz! Ograniczenia są tylko w głowie! Wystarczy chcieć!

Nie mówię tu oczywiście o zdrowym, opartym na realnym ocenianiu własnych możliwości budowaniu samoakceptacji i miłości do siebie. To jest w porząsiu. Mówię tu o pustych, motywacyjnych hasełkach za którymi nie stoi nic konkretnego i które zakładają, że każdy ma ten sam potencjał i może realizować go w tych samych strefach. No sorry, prezes Micresoftu może być jeden. Kolesi, którzy zarabiają na mówieniu ludziom, że każdy może nim zostać na pęczki. A już te natchnione, ogólnikowe cytaty na FB powielane na zasadzie „w punkt! udostępnię” w ogóle nie są dla mnie. No nie i tyle. Czarny coaching, to miłuję!

Tak więc rzucić mi sloganem i trafić tak, żeby wbił się w głowę i faktycznie zmienił nastawienie jest ciężko. Udało się to Izie. Mądra, piękna niewiasta rzuciła mi cytowane powyżej hasełko w idealnym momencie. Akurat prowadziłyśmy sobie pogawędkę marudzeniową. Taką, jak każdy z nas czasem potrzebuje poprowadzić. Mówisz bliskim ludziom, co tam konkretnego w życiu akurat Ci przeszkadza, tak żeby tylko wylać emocje. A tu psikus. Izabela nie dość, że rzuciła hasłem, to jeszcze mi wymyśliła dobre rozwiązanie danej sytuacji które sobie zbiorowo wprowadziłyśmy w życie. Ponieważ zadziałało to już przy pierwszym podejściu w sposób spektakularny, od tej pory powtarzam sobie dość cyklicznie.

Rozkminić, co problemem jest a co tylko go udaje a potem co realnie można z nim zrobić. No i kurka, to działa!

Tekst mocno niegodny fanki strony „zdelegalizować coaching i rozwój osobisty”. Chociaż z drugiej strony nie sprzedaję wam patentów (ostatnio świetny czytałam w necie! uwaga: postaraj się w miarę możliwości być atrakcyjny, dobrze zarabiać i być szczęśliwy a odniesiesz sukces. nie ma za co!) a tylko się dzielę drobiazgami. I tym, że nawet nie wiemy, kiedy i jaki wpływ mamy na osoby wokół nas. Co w sumie jest dużą presją i odpowiedzialnością, jak nad tym uczciwie pomyśleć.

komiks wstawiony w tekst oraz widniejący na moim kubku jest autorstwa Pawła Jarońskiego.

Dodaj komentarz